Recenzja

O filmie "Wieczne pretensje"

Recenzja filmu „Wieczne pretensje”, Jan Józef Szczepański 1975r.

„WIECZNE PRETENSJE”

O „Wiecznych pretensjach” Grzegorza Królikiewicza pisałem już na tych łamach blisko rok temu, przy okazji omawiania gdańskiego Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych. Teraz, gdy utwór doczekał się wreszcie udziału w normalnym rozpowszechnianiu, warto zwrócić nań ponownie uwagę kinomanów. Warto chociażby dlatego, że nie może on liczyć na szeroką frekwencję, będąc dziełem trudnym, odbiegającym od szablonów i recept, do których przywykła publiczność, i nie dającym się zaszeregować do żadnej ze „szkół” reprezentowanych w naszej kinematografii.

Można bardzo łatwo postawić Królikiewiczowi zarzut, że trudność jego propozycji wynika raczej z założeń formalnych i wymykającego się kontroli temperamentu niż z głębi intelektualnej koncepcji. Zarzutowi temu nie brak uzasadnienia, ale nie jest on w stanie ani zdyskredytować, ani wyjaśnić osobliwego zjawiska, jakie twórczość Królikiewicza przedstawia.

Mamy tu bowiem do czynienia z indywidualnością artystyczną na wskroś oryginalną. Jest ona drażniąca, kontrowersyjna, agresywna, ale na pewno wybitna i ciekawa. W mojej festiwalowej notatce określiłem „Wieczne pretensje” jako coś pośredniego między przypowieścią a plakatem. Definicja daleka jest od precyzji, trudno jednak określić bliżej ten gatunek, odrzucający zarówno kanony tradycyjnej dramaturgii jak i pragmatykę literackiej narracji. Postaci filmu Królikiewicza są niemal symbolicznymi wzorcami, ich perypetie nie układają się w żadne fabularne ciągi – stanowią chaotyczny na pozór zbiór sytuacji krytycznych, prowokujących emocjonalne reakcje na układy stosunków i procesy, których natura nigdy nie jest dyskursywnie wyjaśniona, a tylko sygnalizowana jakimś jaskrawym pojęciowym skrótem. Stąd wrażenie agitacyjnego tonu utworu, jakkolwiek „agitacja” ta nie formułuje żadnych jednoznacznych haseł i obce jej są psychologiczne czy polityczne uproszczenia. Gwałtowność i niejasność języka, jakim Królikiewicz uzewnętrznia nurtujące go niepokoje, zawdzięcza w znacznej mierze swą fascynującą ekspresję kamerze Bogdana Dziworskiego, która jaskrawą, parodystyczną deformacją, ruchliwością, zaskakującą zmiennością punktów widzenia nadaje zdarzeniom dynamizm pełnego pasji pamfletu lub przenosi je w wymiar obsesyjnych halucynacji.

Dziworski należy do stałych współpracowników Grzegorza Królikiewicza, tak samo, jak Franciszek Trzeciak, kreujący w filmie jedną z dwóch głównych ról. Partnerem Trzeciaka jest tu Bogusz Bilewski. Ta dwójka czołowych protagonistów ilustruje (często z nieoczekiwanym w konwencji utworu realizmem) dialektykę krańcowo odmiennych postaw wobec pracy, będącą właściwym tematem filmu. Fanatyczny działacz Rysio (Bilewski) i oportunistyczny hochsztapler Franek (Trzeciak) stanowią tandem zarazem groteskowy i tragiczny. Ich wzajemne powiązania i konflikty dałyby się streścić w paru truistycznych sloganach, gdyby nie charakterystyczne dla Królikiewicza uwrażliwienie na okoliczności, warunkujące ludzkie postawy — uwrażliwienie, któremu dał już (przejaskrawiony po swojemu) wyraz w poprzednim filmie „Na wylot”.

Twórczość Królikiewicza ma w sobie intensywność krzyku. Może budzić żywiołowy sprzeciw, ale ton szczerości jest jej niewątpliwą cechą. I nie ulega wątpliwości, że na tle kinematografii polskiej Grzegorz Królikiewicz jest zjawiskiem niezwykłym.

JJS – Jan Józef Szczepański

Tygodnik Powszechny

Zamknij

Naciśnij Enter / by przejść do wyników szukania lub ESC aby zamknąć okno

New membership are not allowed.

WordPress Lightbox Plugin